Krok po kroku, aż do upadku...
Dokładnie nie bitwa tylko wojna, polegliśmy w wojnie, a bitw przegraliśmy wiele co równożnaczne jest poniesieniem klęski w wojnie, w wojnie w której zwycięzca już w przyszłym roku zagra na przyszłorocznych Mistrzostwach Świata w RPA. Niestety My nie mieliśmy odpowiednich dział, a także znakomitego taktyka, który poprowadził by nas w każdej z tych bitw do odniesienia zwycięstwa. Wszystko zaczeło się 6 sierpnia 2008 roku. Do Wrocławia zawitały wojska Słoweńskie, które przez wielu jeszcze przed rozpoczęciem decydującej bitwy zostały skreślone. Niestety pokazali, iż mimo braku podstawowych umiejętności nie będą łatwym rywalem. Ale to Polacy pierwsi zadali cios za sprawą Michała Żewłakowa, który stojąc w odległości 11 metrów od celu trafił w samo sedno i mogliśmy się cieszyć, iż to my ranimy rywala pierwsi i prowadziliśmy 1:0. Niestety rywal tuż po tym zdecydowanie zaatakował, nasze wojska cofnęły się do zdecydowanej defensywy i liczyły na groźny kontratak w którym czuliśmy? się najlepiej. Opłacało się to, ale rywalom którzy za sprawą Dedica wyrównali . A jak by było tego mało w kolejnych minutach atakowali naszych ludzi, na całe szczęście znakomicie spisywał się Łukasz Fabiański i mogliśmy cieszyć się ze zdobycia jednego punktu. Ale wszyscy zgodnie uznali, iż był to jedynie wypadek przy pracy kadry prowadzonej przez Don Leo. Przyznam szczerze, ja także.
Kolejna wojna to kolejna marna gra naszych i wygrana z San Marino, państwem które pd względem mieszkańców można porównać z miasteczkiem... Już w 180 sekundzie piłkę na wapnie ustawił piłkarz gospodarzy na całe szczęście nasz bramkarz wybronił karnego i mogliśmy cieszyć, się iż nie przegrywamy, dziwne nieprawdaż? Przepudzenie nastapiło w 36. minut po rozpoczęciu wojenki kiedy to najlepszy strzelec naszej armii Euzebiusz Smolarek wyprowadził nas na prowadzenie. W 67. minucie na 2:0 podwyższył Robert Lewandowski dla którego był to debiut w kadrze narodowej i w ten sposób udało nam się ugrać jakże cenne punkty wyjazdowe.
Prawdziwa wojna miała mieć miejsce w "Kotle Czarownic", kiedy to 11 października podejmowaliśmy Czechów, którzy byli mocni jedynie na papierze, bowiem zawodnicy byli całkowicie bez formy. Ale nie przeszkadzało to medią w nagłośnieniu jaka to ekipa Czeska jest mocna co było totalną bzdura. Choć przyznam szczerze zagraliśmy dość dobrze, ale gdy husaria w liczbie 46 tysięcy najeźdża na kilkanaście osób bardzo zdeterminowanych musi się to tak skończyć.Choć w tym meczu pokazaliśmy wolę walki i chęć wygranej. Walczyliśmy jak tygrys o każdą piłkę, choć umiejętności gołym okiem było widać - nam brakowało. Ale ta wola walki, chęc pokazania polskim kibicą, iż poprzednie spotkania z armią nieprzyjaciela to wypadek przy pracy udało się im to i nasze nadzieje odżyły, aż do spotkania w Bratysławie. Zaczeliśmy dość dobrze i to my byliśmy stroną atakującą, niestety strzelaliśmy ślepakami przez większośą część spotkania. Udanie ukuł naszych rywali Brożek i w kolejnych minutach atakowaliśmy. Nietsety końcówka pojedynku należała do naszego wyśmienitego Borubara, który dwukrotnie dał się pokonać rywalą, a być może i sam się pokonał? To nie mnie osądzać. Ale dostaliśmy decydujący cios, cios który trafił w każdego naszego wojownika, a w pewnym sensie zadany przez jednego z nich, tego który miałbyć podporą całej armi. Niestety, ale rana krwawiła bardzo próby zapobiegnięcia krwawieniu kończyły się fiaskiem. Na całe szczęście mieliśmy kilka miesięcy wolnego i mogliśmy wylizać się z ran, aby po nich pozostały jedynie blizny, które pokazać będziemy mogli innym pokolenią i powiedzieć "Patrz synu jak oni walczyli, zostali ranni kilkakrotnie ale zdołali się podnieść po ranach zostały tylko blizny.." Niestety jeszcze nie teraz, bowiem rana była zbyt wielka aby było można coś z nią zrobić i poszerzała się z dnia na dzień, ale o tym warto wspominieć za kilka dni.....
Zaczęliśmy od remisu ze Słowenią...
grając bojaźliwie, w dodatku jednym napastnikiem.
Pojechaliśmy do San Marino...
i kto wie, Andrzej, co by było,
gdyby Fabiański nie obronił rzutu karnego...
w marnym stylu wygraliśmy
pierwsze wyjazdowe spotkanie.
Okazało się że to jest jedyne zwycięstwo
biało-czerwonych w tych eliminacjach
Mistrzostw Świata na wyjeździe...
Potem nastąpiło przebudzenie
i przywrócenie nam wiary po ładnym meczu,
ale ze słabo grającymi Czechami...
Troszkę była to zasłona dymna...
Wierzyliśmy że można...
Później - fatalne błędy Boruca
w wygranym meczu w Bratysławie sprawiły,
że szansa awansu oddaliła się,
a kiedy Boruc puścił piłkę,
fatalnie interweniując gdzieś...
Tak podsumował początek kadry Dariusz Szpakowsk...
Súbelo a Facebook Súbelo a Twitter Súbelo a MySpace